niedziela, 15 sierpnia 2010

To już jest koniec

W Polskę jedziemy...

"Więc prostu z Muzeum Powstania Warszawskiego znów w drogę, by poszukać jeszcze ciszy, spokoju, dystansu..." - napisałem w sobotnim poście. I rzeczywiście, opuściłem rozgorączkowaną zbliżającymi się obchodami Dnia Wojska Polskiego stolicę. Pojechałem znów na wieś. Tym razem na wieś w powiecie radomszczańskim.

Jeszcze po drodze zatrzymałem się na podwarszawskiej stacji benzynowej, gdzie wokół McDonaldsa kłębił się spocony, hałaśliwy tłum, w którym rej wodziły rozkrzyczane i nieposłuszne dzieciaki z jakiegoś autokaru. "Gdzie jest ten (tu nazwisko). Wołajcie go tu, bo jak go trzasnę!" - krzyczała pani wychowawczyni chyba. Nie była w dobrym nastroju, a nasycony do granic możliwości upał z pewnością nie poprawiał jej nastroju.

Ale stopniowo, choć bez pośpiechu, oddalałem się od miasta, w którym widziałem w piątkowy wieczór ustawiany na Krakowskim Przedmieściu wielki portret Piłsudskiego. Naprzeciwko też stało wielkie rusztowanie, ale nie wiem, co miało być na nim umieszczone. Znajomy z lekkim uśmiechem proponował, aby powiesić tam Lenina... Żeby znów znaleźli się naprzeciw siebie, jak w 1920.

Aż wreszcie wieś. Wieś w powiecie radomszczańskim. Zupełnie inny rytm życia. Co prawda też ktoś tam dyskutował o krzyżu w Warszawie, ale bez tego zamknięcia i skupienia wyłącznie na własnych racjach, które widziałem u niektórych w stolicy.

A przede wszystkim cisza. Cisza, którą w niedzielnie przedpołudnie "zakłócał" najpierw ambitny kogut, piejący na kilka sposobów, jakby próbował różnych tonacji, a potem śpiew w miejscowym kościele w czasie Mszy świętej. Śpiew z jednej strony majestatyczny i dostojny, ale również radosny i dający wytchnienie.

"Takie jest prawo miłości, które dał Pan.
Takie jest prawo miłości, jest kluczem nieba bram.
Takie jest prawo miłości i jego strzeżmy,
I miłość wszystkim dokoła ze sobą nieśmy" - powtarzały jasne dziewczęce głosy.

Brzmiały mi w uszach, gdy wsiadałem do samochodu, aby odbyć ostatni odcinek tegorocznej wędrówki.

Moje miejsce na ziemi przywitało mnie ulewą, grzmotami i błyskawicami. Gwałtowny i hałaśliwy był więc koniec mojej wyprawy pod hasłem "W Polskę jedziemy"... Choć bardzo się starałem na koniec o wyciszenie ;-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz