Trzeba szczerze powiedzieć, że mimo wielkiego zapasu dobrych chęci,
ujętych m. in. w opakowanie "nowej ewangelizacji", Kościół w Internecie
wielkich sukcesów dotychczas nie odniósł. Co prawda możliwościami, które
niesie globalna sieć, zainteresował się szybko, ale gdy przyszło do
intensywniejszego korzystania z nich, okazało się, że nie jest to takie
proste. Coraz wyraźniej wyłania się pytanie, czy Internet niesie te
narzędzia, których Kościół katolicki na progu XXI stulecia najbardziej
potrzebuje do realizowania swej misji.
Wiele wskazuje na
to, że niekoniecznie. Albo przynajmniej, że te szczególnie Kościołowi
niezbędne możliwości globalnej sieci jeszcze nie zostały odkryte, a
przynajmniej upublicznione i nagłośnione.
Agnieszka
Holland powiedziała niedawno: "Internet jest wspaniałym miejscem, które
pozwala ludziom i grupom organizować się wokół określonych poglądów,
interesów i gustów, ale przyczynia się też do atomizacji. Sieć nie jest
wspólną platformą. (...) Przykładowo: zwolennicy religii smoleńskiej
spotykają się na portalach, gdzie wszyscy myślą podobnie i utwierdzają
się tylko w swych poglądach. Jej przeciwnicy też się komunikują między
sobą. Miłośnicy teatru i opery dzielą się w gronie fanów swymi
przemyśleniami, ale nie wchodzi na ich portale laik lub ktoś jeszcze
niezorientowany".
Wygłaszała te słowa jako uzasadnienie
dla potrzeby istnienia mediów publicznych, ale moim zdaniem przy okazji
wskazała te słabości Internetu, które sprawiają, że nie jest on
wymarzonym narzędziem dla Kościoła. Byłby nim być może, gdyby Kościół
był ze swej istoty sektą, nastawioną na utrzymywanie w ryzach i pod
kontrolą swych członków. Kościół jest jednak z natury misyjny, a to
oznacza, że potrzebuje wspomnianej przez znaną reżyserkę "wspólnej
platformy".
Andrzej Dulka, prezes znaczącej firmy
dostarczającej rozwiązania komunikacyjne, przepowiedział nadejście
Internetu trzeciej generacji WEB 3.0. Ma to być "internet kontekstowy, w
którym informacje przesyłane zależą nie tylko od grupy użytkowników,
ale także od czasu, miejsca, w którym ta informacja jest przekazywana,
ale np. od samopoczucia użytkownika". Chodzi o to, że klienci coraz
częściej poszukują już dziś urządzeń, które mają możliwość badania np.
funkcji organizmu z przyczyn medycznych. "Specjalne urządzenie mierzy
moją aktywność w ciągu dnia, podpowiada mi w pracy, że powinienem wstać,
bo za długo siedziałem przy komputerze. Kiedy idę na lunch podpowiada
mi, jaka powinna być moja dieta. W nocy bada głębokość mojego snu, wie,
że chce się obudzić o godzinie 06:15, więc budzi mnie tuż przed, w
najpłytszej fazie" – wskazuje konkretne przykłady prezes.
Z
tej zapowiedzi wynika jasno, że współczesny człowiek, który na pozór
strasznie pragnie mieć znaczenie i coraz częściej powtarza, że nikt mu
nie będzie mówił, jak ma żyć, w rzeczywistości jest spragniony czegoś,
co przypomina wręcz "prowadzenie za rączkę", nieustanną kontrolę i
podpowiadanie, jak w konkretnej sytuacji powinien postąpić.
"Toż
to wymarzona rola dla Kościoła!" - zakrzykną ci, którzy nie mają
pojęcia o jego istocie i wkoło powtarzają, że wtrąca się on ludziom do
wszystkich sfer życia. Otóż Kościół głosi zasady, które człowiek musi
sam zaaplikować do konkretnych warunków, sytuacji, wydarzeń i decyzji.
Zostawia to jego sumieniu. Kościół 3.0 istnieć nie może. Co gorsza,
jeśli powyższe zapowiedzi zostaną zrealizowane, użyteczność Internetu
dla Kościoła będzie błyskawicznie spadać. Bo Kościół - choć wielu jego
członków myśli dokładnie odwrotnie i próbuje to swoje myślenie wcielać w
czyn - zupełnie nie nadaje się na Wielkiego Brata. stukam.pl
sobota, 13 października 2012
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz