Polscy publicyści, a właściwie medialni komentatorzy rzeczywistości
biorą pieniądze nie za to, co mówią i piszą, ale za to, że piszą i
mówią. Ponieważ i tak z góry wiadomo, co który z nich powie lub napisze w
każdej dowolnej sprawie. Nie ma sensu czytać ani słuchać. Wystarczy
przyjrzeć się, z jakimi redakcjami dany autor współpracuje (nie mówiąc
już o sytuacji, w której po prostu jest na etacie - wtedy bez żenady
realizuje politykę redakcji jako najemnik od układania słów i tyle).
Posłałem
niedawno do pewnej redakcji tekst, w którym świadomie zawarłem kilka
mało popularnych stwierdzeń. W odpowiedzi dowiedziałem się, że redakcja
nie zgadza się ze wszystkim co napisałem. Resztą silnej woli
powstrzymałem się od poinformowania czcigodnej redakcji, że posłałem
artykuł oczekując przede wszystkim publikacji, a niekoniecznie zgadzania
się ze wszystkim sformułowaniami, jakie w tekście pomieściłem. Wychodzi
na to, że teraz nawet przypadkowi zewnętrzni autorzy powinni się
dostosowywać do linii redakcji.
W mediach w Polsce
skutecznie udało się zamienić znany od tysiącleci plac, na którym każdy
mógł się wypowiedzieć, w cały szereg małych podwórek, na których
gromadzą się wyłącznie zwolennicy jednego sposobu widzenia świata, a
inni nie mają tam wstępu. Redaktorzy sprawnie przyjęli rolę bramkarzy,
pilnujących, aby żaden nieprawomyślny się do środka nie dostał.
W
takiej sytuacji nie ma najmniejszych szans na jakąkolwiek rzeczywistą
rozmowę. Media przestały być miejscem debat i przekonywania za pomocą
argumentów tych, którzy widzą sprawy inaczej. Teraz mamy nie tyle
przekonywanie przekonanych, ile dodawanie sobie animuszu, żeby całkiem
nie umrzeć z nudów we własnym sosie.
Rzadko pozytywnie
odpowiadam na prośby o komentarze czy udział w jakichś publicystycznych
programach. Mam po temu poważny powód. Kiedyś zostałem po jakiejś
telewizyjnej wypowiedzi ostro zwymyślany przez wydawcę, że mówiłem nie
to, czego się po mnie spodziewano. "Nie wiedziałem, że zostałem tu
zaproszony do odegrania konkretnej roli" - odpowiedziałem zgrzytając
zębami.
Myślę, że wcześniej czy później przynajmniej część
mediów w naszym kraju zorientuje się, że dalej tak nie można, że
potrzebny jest ten rzeczywisty rynek, ten wspólny plac, na którym po
prostu się rozmawia, wymienia poglądy i argumenty, nie traktując kogoś o
odmiennym widzeniu sprawy jak wroga, czy nawet raczej jak kogoś, kogo
trzeba wykluczyć ze sfery publicznej.
Taktyka wykluczania i
zamykania się w swoich, dobrze znanych i bezpiecznych podwórkach, na
dłuższą metę jest zabójcza. Bo życie, prawdziwe życie toczy się obok, na
ruchliwych placach, gdzie czasami dochodzi do kłótni, a może i do
bijatyk, ale zwolennicy różnych poglądów mają ze sobą realny kontakt.
Dzięki temu nie zapominają, że oponenci są ludźmi, nie jakimiś
wyimaginowanymi potworami. stukam.pl
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz