W Polskę jedziemy - 2012
O ile wczoraj
dałem się zaskoczyć świętemu, którego związków z Opolem nie zakodowałem
wcześniej w umyśle, o tyle dzisiaj ścisły związek odwiedzanej
miejscowości i świętego był dla mnie oczywisty i pod tym względem
żadnych zaskoczeń nie było. Zgodnie z przewidywaniami, Kamień Śląski św.
Jackiem Odrowążem stoi. A dzisiaj, na tydzień przed jego liturgicznym
wspomnieniem, zajęty jest przygotowaniami do odpustu.
Pamiętam
sprzed wielu lat ogromne wrażenie, jakie zrobiło na mnie swoją
czystością pewne przygraniczne austriackie miasteczko. Podobnie
czystością imponowały mi w tym samym czasie (w zestawieniu z tym, co
spotykałem w Polsce) wsie na południu Niemiec. Dzisiaj wiele
miejscowości w Polsce może się pochwalić porządkiem, a jednak jedno z
pierwszych wrażeń, jakie odniosłem w Kamieniu Śląskim dotyczyło porządku
i czystości.
W Sanktuarium św. Jacka pomodliłem się w
kaplicy, do której trzeba się wspinać po stromych schodach, bo zgodnie z
legendą, znajduje się ona w tej komnacie, w której wybitny śląski
dominikanin się urodził. Pospacerowałem po pięknym parku, obejrzałem
sanatorium (Sebastianeum Silesiacum), posłuchałem bicia dzwonów,
odzywających się często z dzwonnicy ustawionej w parku. Zajrzałem też do
kościoła parafialnego (oczywiście pod wezwaniem św. Jacka), u drzwi
którego ktoś pracowicie szlifował krzyż misyjny.
W
kościele m. in. zgodnie ze swym zwyczajem, przeczytałem ogłoszenia
parafialne, a potem znalazłem nawet ich wersję na wynos. Ogłoszenia te
okazują się argumentem w dyskusji o jawności kościelnych finansów. W
punkcie 13 czytamy: "Kolekty: dziś na Kurię i Seminarium, za tydzień na
utrzymanie Parafii. Kolekta z ub. niedzieli – 4064 zł, Opfergang – 863
zł. Bóg zapłać!". Od razu wyjaśniam, że "Opfergang" to współczesna
wersja znanej pierwszym chrześcijanom procesji z darami... Moim zdaniem
bardzo dobra tradycja, niestety w Polsce poza Śląskiem bardzo rzadko
spotykana...
Z podziwem spojrzałem na plac zabaw dla
dzieci i... dorosłych. Oprócz rozmaitych przyrządów dla maluchów
ustawiono na nim cały szereg takich skomplikowanych machin, jakie
kojarzą się raczej z siłownią niż z placem zabaw. Wszystkie były w
idealnym stanie. Co prawda, jak się dowiedziałem, stoją dopiero trzy
miesiące, ale znam parki, skwery i place zabaw w niektórych
miejscowościach, które nie przetrwały tygodnia. "My tu w Kamieniu dbamy"
- wyjaśnił mi jeden z mieszkańców.
Za strażą pożarną
odkryłem wielki obiekt, który okazał się klubem muzycznym (na moje oko
to po prostu wielka dyskoteka, ale w tej branży jestem ignorantem). Są
tam zdaje się trzy parkiety, kilka barów... Na drzwiach nie znalazłem
informacji, kiedy ten szczególny przybytek jest czynny. A ponieważ w
piątkowe przedpołudnie spotykałem tylko starszych mieszkańców Kamienia,
nie pytałem ich o takie szczegóły.
Nie byłbym sobą, gdybym
w "Gościńcu u św. Jacka" nie zapytał, czy w menu są pierogi. Nie
zawiodłem się. Są. Nie próbowałem, ale ponoć dobre. A w "Gościńcu"
informacji wszelakich udziela bardzo sympatyczna, fajna i miła
dziewczyna.
W zdumienie wpadłem lustrując wzrokiem stojące
przed sanktuarium tablice informacyjne. Jedna z nich powiadomiła mnie,
że jestem na terenie "Krainy św. Anny". Po internetowemu: annaland.pl.
Kraina obejmuje obszar wokół Góry św. Anny i jest inicjatywą specjalnego
stowarzyszenia... A jednak komuś ze świętych udało się mnie dzisiaj
zaskoczyć. Nie podejrzewałem św. Anny, że ma na terenie Polski własną
krainę.
Z sąsiedniej tablicy dowiedziałem się natomiast, że jestem na terenie gminy... Gogolin.
Będąc
tak blisko Gogolina nie mogłem zmarnować okazji, żeby poszukać
odpowiedzi na pytanie, które intryguje mnie od dawna. A właściwie dwa
pytania. Po pierwsze, dlaczego Karolinka z piosenki poszła właśnie do
Gogolina, a nie do jakiejś innej miejscowości. Po drugie, skąd ona do
tego Gogolina pomaszerowała.
Pojechałem więc do Gogolina,
gdzie obejrzałem stojący w pobliżu dworca, przed budowanym właśnie domem
kultury, pomnik Karolinki i łapiącego ją w pasie lewą ręką Karliczka, z
dyskretnie umieszczonym napisem: "Pomnik ten ufundował lud śląski w
XX-lecie Polski Ludowej jako symbol zwycięstwa kultury, tradycji i
pieśni polskiej nad wielowiekową obcą przemocą. Gogolin maj 1967".
Przepytałem
mnóstwo spotkanych w Gogolinie na ulicach, w sklepach i instytucjach
osób, szukając odpowiedzi na moje dwa pytania. Nikt nie wiedział. Aż
natrafiłem na bibliotekę gminną. I to był właściwy krok.
Przemiła
pani bibliotekarka, ustaliwszy, że nie żartuję, tylko poważnie domagam
się wiedzy na temat dlaczego i skąd Karolinka szła do Gogolina,
odszukała w segregatorach i skserowała dla mnie artykuł sprzed kilku
lat. Wynika z niego, że historia Karolinki i Karliczka jest oparta na
prawdziwych wydarzeniach, że działa się niecałe sto lat temu, że
Karolinka urodziła się w Grodźcu, a Karliczek, to nie imię, lecz
nazwisko jej... kochanka Franciszka, który w dodatku był żonaty z inną.
Romans ostatecznie zakończył się niczym, Karolinka wyszła za innego,
miała z nim jedenaścioro dzieci, z których jedno ponoć w 2009 roku żyło
jeszcze w Niemczech. A sama Karolinka zginęła od kuli w czerwcu 1939
roku zastrzelona przez swego sąsiada w Bzinicy...
Dostałem
też w bibliotece książeczkę dla dzieci zawierającą zupełnie inną, o
wiele bardziej optymistyczną wersję opowieści o Karolince... stukam.pl
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz