piątek, 10 sierpnia 2012

Co ma Jacek do Karolinki?

W Polskę jedziemy - 2012

O ile wczoraj dałem się zaskoczyć świętemu, którego związków z Opolem nie zakodowałem wcześniej w umyśle, o tyle dzisiaj ścisły związek odwiedzanej miejscowości i świętego był dla mnie oczywisty i pod tym względem żadnych zaskoczeń nie było. Zgodnie z przewidywaniami, Kamień Śląski św. Jackiem Odrowążem stoi. A dzisiaj, na tydzień przed jego liturgicznym wspomnieniem, zajęty jest przygotowaniami do odpustu.

Pamiętam sprzed wielu lat ogromne wrażenie, jakie zrobiło na mnie swoją czystością pewne przygraniczne austriackie miasteczko. Podobnie czystością imponowały mi w tym samym czasie (w zestawieniu z tym, co spotykałem w Polsce) wsie na południu Niemiec. Dzisiaj wiele miejscowości w Polsce może się pochwalić porządkiem, a jednak jedno z pierwszych wrażeń, jakie odniosłem w Kamieniu Śląskim dotyczyło porządku i czystości.

W Sanktuarium św. Jacka pomodliłem się w kaplicy, do której trzeba się wspinać po stromych schodach, bo zgodnie z legendą, znajduje się ona w tej komnacie, w której wybitny śląski dominikanin się urodził. Pospacerowałem po pięknym parku, obejrzałem sanatorium (Sebastianeum Silesiacum), posłuchałem bicia dzwonów, odzywających się często z dzwonnicy ustawionej w parku. Zajrzałem też do kościoła parafialnego (oczywiście pod wezwaniem św. Jacka), u drzwi którego ktoś pracowicie szlifował krzyż misyjny.

W kościele m. in. zgodnie ze swym zwyczajem, przeczytałem ogłoszenia parafialne, a potem znalazłem nawet ich wersję na wynos. Ogłoszenia te okazują się argumentem w dyskusji o jawności kościelnych finansów. W punkcie 13 czytamy: "Kolekty: dziś na Kurię i Seminarium, za tydzień na utrzymanie Parafii. Kolekta z ub. niedzieli – 4064 zł, Opfergang – 863 zł. Bóg zapłać!". Od razu wyjaśniam, że "Opfergang" to współczesna wersja znanej pierwszym chrześcijanom procesji z darami... Moim zdaniem bardzo dobra tradycja, niestety w Polsce poza Śląskiem bardzo rzadko spotykana...

Z podziwem spojrzałem na plac zabaw dla dzieci i... dorosłych. Oprócz rozmaitych przyrządów dla maluchów ustawiono na nim cały szereg takich skomplikowanych machin, jakie kojarzą się raczej z siłownią niż z placem zabaw. Wszystkie były w idealnym stanie. Co prawda, jak się dowiedziałem, stoją dopiero trzy miesiące, ale znam parki, skwery i place zabaw w niektórych miejscowościach, które nie przetrwały tygodnia. "My tu w Kamieniu dbamy" - wyjaśnił mi jeden z mieszkańców.

Za strażą pożarną odkryłem wielki obiekt, który okazał się klubem muzycznym (na moje oko to po prostu wielka dyskoteka, ale w tej branży jestem ignorantem). Są tam zdaje się trzy parkiety, kilka barów... Na drzwiach nie znalazłem informacji, kiedy ten szczególny przybytek jest czynny. A ponieważ w piątkowe przedpołudnie spotykałem tylko starszych mieszkańców Kamienia, nie pytałem ich o takie szczegóły.

Nie byłbym sobą, gdybym w "Gościńcu u św. Jacka" nie zapytał, czy w menu są pierogi. Nie zawiodłem się. Są. Nie próbowałem, ale ponoć dobre. A w "Gościńcu" informacji wszelakich udziela bardzo sympatyczna, fajna i miła dziewczyna.

W zdumienie wpadłem lustrując wzrokiem stojące przed sanktuarium tablice informacyjne. Jedna z nich powiadomiła mnie, że jestem na terenie "Krainy św. Anny". Po internetowemu: annaland.pl. Kraina obejmuje obszar wokół Góry św. Anny i jest inicjatywą specjalnego stowarzyszenia... A jednak komuś ze świętych udało się mnie dzisiaj zaskoczyć. Nie podejrzewałem św. Anny, że ma na terenie Polski własną krainę.

Z sąsiedniej tablicy dowiedziałem się natomiast, że jestem na terenie gminy... Gogolin.

Będąc tak blisko Gogolina nie mogłem zmarnować okazji, żeby poszukać odpowiedzi na pytanie, które intryguje mnie od dawna. A właściwie dwa pytania. Po pierwsze, dlaczego Karolinka z piosenki poszła właśnie do Gogolina, a nie do jakiejś innej miejscowości. Po drugie, skąd ona do tego Gogolina pomaszerowała.

Pojechałem więc do Gogolina, gdzie obejrzałem stojący w pobliżu dworca, przed budowanym właśnie domem kultury, pomnik Karolinki i łapiącego ją w pasie lewą ręką Karliczka, z dyskretnie umieszczonym napisem: "Pomnik ten ufundował lud śląski w XX-lecie Polski Ludowej jako symbol zwycięstwa kultury, tradycji i pieśni polskiej nad wielowiekową obcą przemocą. Gogolin maj 1967".

Przepytałem mnóstwo spotkanych w Gogolinie na ulicach, w sklepach i instytucjach osób, szukając odpowiedzi na moje dwa pytania. Nikt nie wiedział.  Aż natrafiłem na bibliotekę gminną. I to był właściwy krok.

Przemiła pani bibliotekarka, ustaliwszy, że nie żartuję, tylko poważnie domagam się wiedzy na temat dlaczego i skąd Karolinka szła do Gogolina, odszukała w segregatorach i skserowała dla mnie artykuł sprzed kilku lat. Wynika z niego, że historia Karolinki i Karliczka jest oparta na prawdziwych wydarzeniach, że działa się niecałe sto lat temu, że Karolinka urodziła się w Grodźcu, a Karliczek, to nie imię, lecz nazwisko jej... kochanka Franciszka, który w dodatku był żonaty z inną. Romans ostatecznie zakończył się niczym, Karolinka wyszła za innego, miała z nim jedenaścioro dzieci, z których jedno ponoć w 2009 roku żyło jeszcze w Niemczech. A sama Karolinka zginęła od kuli w czerwcu 1939 roku zastrzelona przez swego sąsiada w Bzinicy...

Dostałem też w bibliotece książeczkę dla dzieci zawierającą zupełnie inną, o wiele bardziej optymistyczną wersję opowieści o Karolince... stukam.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz