Natrafiałem dzisiaj rano w Internecie na artykuł, którego tytuł, lead
i początek wydały mi się kontrowersyjne, ale konsekwentne na tyle, że
pomyślałem o napisaniu polemiki.
Dopiero po wielu
godzinach miałem okazję przeczytać cały tekst. Okazał się kompletnym
pomieszaniem z poplątaniem, zbiorem wewnętrznie i zewnętrznie
sprzecznych tez, połączonych w przedziwny koktajl, który nie pozwalał
czytelnikowi odkryć o co tak naprawdę autorowi chodziło.
Dlaczego więc początkowo potraktowałem go z tak dużą powagą, że aż brałem pod uwagę polemizowanie z nim?
Zaintrygowało
mnie i zbadałem sprawę. Zrozumiałem, że dałem się zwieść tytułowi i
leadowi. Sugerowały one treści, których faktycznie w artykule nie
zawarto. Były, najprawdopodobniej uczynioną przez redaktora pisma,
marketingową interpretacją niezbyt dobrego tekstu. A właściwie
nadinterpretacją. Zarówno tytuł, jak i lead wprowadzały w błąd.
Oszukiwały.
Uświadomiłem sobie, że nie pierwszy raz się z
czymś takim spotykam. Powiem więcej, spotykam się z takim zjawiskiem,
zarówno w mediach drukowanych, jak i elektronicznych, coraz częściej.
Zdaję
sobie sprawę, z czego to wynika. Mało kto dzisiaj ma czas i siłę, aby
czytać (słuchać, oglądać) nawet niezbyt długie teksty (audycje,
programy) w całości. Ograniczamy się do tytułów i czołówek. Zapominamy,
że rzetelną opinię o danej medialnej produkcji można wydać dopiero po
poznaniu jej w całości.
To, co wyprawiają redaktorzy jest
podwójnie nieuczciwe. Z jednej strony jest nabieraniem odbiorców. Z
drugiej - jest wkładaniem w przekaz autorów treści, których w nim nie
zawarli, a niejednokrotnie nawet ich nie zgodziliby się potraktować,
jako swoje. stukam.pl
wtorek, 7 sierpnia 2012
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz