W Polskę jedziemy - 2012
Zrobiłem sobie dzisiaj przystanek w Kostrzyniu nad Odrą. Właściwie zajrzałem tam dosłownie na chwilę.
Musiałem. Nie tylko z ciekawości. Żeby coś sprawdzić.
Pojawiłem
się tam jeszcze przed oficjalnym rozpoczęciem, dzisiaj przed południem
(początek zaplanowano dziś na 15.00). Zostawiłem samochód przy rondzie i
szedłem pieszo, dziwiąc się, dlaczego w przeciwną niż ja stronę idzie
więcej ludzi niż w stronę imprezy. Okazało się, że te tłumy maszerowały
do miasta Kostrzynia. Jak mi ktoś wyjaśnił - " Po piwo".
Gdy
już byłem na miejscu, niemal natychmiast przypomniało mi się w związku z
tą informacją stare porzekadło o noszeniu drzewa do lasu. Piwo,
dokładnie jednej firmy, stanowiło tam dzisiaj przed południem niemal
jedyny napój przyswajany przez ten niesamowity tłum młodych. Ale widać
ci, których spotkałem w drodze, albo chcieli się napić piwa z innego
browaru, albo woleli przejść się kawałek niż stać w ogromnych kolejkach,
jakie zapełniały naprawdę spore piwne miasteczko (a może wioskę? Hare
Kriszna swoje liczne stragany i namioty nazwali "Wioską pokoju").
Wielokrotnie
w życiu żałowałem, że nigdy nie udało mi się (choć bardzo chciałem)
pojechać na festiwal do Jarocina. Niejednokrotnie już przekonywałem się,
że brak mi z tego powodu pewnego pokoleniowego, istotnego w budowaniu
relacji z wieloma rówieśnikami, przeżycia.
Gdybym dzisiaj
był młody, z pewnością stawałbym na głowie, aby pojechać na Przystanek
Woodstock. A im bardziej by mi ten pomysł próbowano obrzydzić, straszyć
mnie okropnymi rzeczami, jakie się tam dzieją, ogólną niemoralnością
itp, tym bardziej starałbym się tam dotrzeć. Nie dziwię się tym tysiącom
młodych, którzy w Kostrzynie się zjawiają.
Spotkałem tam
córkę znajomego (a właściwie ona mnie zauważyła i spotkała). Znajomy -
zaangażowany katolik, dziewczyna - bardzo porządna studentka. Była tu
już w zeszłym roku (jej starsza siostra była na Przystanku pięć razy).
Widząc moją zdumiona minę tłumaczyła mi, dlaczego już od wtorku jest w
Kostrzyniu. Elementarne sprawy. Z potrzebą bycia akceptowaną
indywidualnością w wielkiej wspólnocie na czele.
Ubawiły
mnie ogromne kolejki do umywalni i do prysznica (z licznymi butelkami
kosmetyków w rękach dziewczyn) oraz młodzi, zbuntowani faceci o
"agresywnych" fryzurach, pracowicie i długo szczotkujący grupowo zęby...
Już
po kilkunastu minutach pobytu usłyszałem hasło "Nie bądź taki
trzeźwy!". Nim minęły trzy kwadranse, ktoś mi zaproponował marihuanę,
tłumacząc, że ona nie przeszkadza w prowadzeniu samochodu.
Niestety,
nie spotkałem nikogo z ewangelizatorów z Przystanku Jezus. Teren pod
wielkim białym krzyżem i stojącą za nim sceną był właściwie jedynym
pustym miejscem (poza zamkniętym wtedy jeszcze terenem przez główną
sceną). Ochroniarz na moje pytanie "Co tu tak pusto" odpowiedział "Nasi
się najpierw modlą". Okazało się, że są na Mszy św. i pojawią się
dopiero w okolicach południa. Zastanowił mnie brak jakichkolwiek poza
krzyżem informacji, co to za miejsce.
Na płocie obok
wisiał samotnie - niezbyt rzucając się w oczy w ogólnej pstrokaciźnie -
baner z napisem: "Co mam jeszcze zrobić, aby zwrócić twoją uwagę?
Jezus". Niech mi pomysłodawcy wybaczą, ale pierwsze skojarzenie, jakie
we mnie wywołał, dotyczyło zaniedbywanej przez męża żony lub męża, który
w sercu współmałżonki stracił pierwszą lokatę na rzecz dzieci, a nie
Bożego Syna, Zbawiciela... stukam.pl
czwartek, 2 sierpnia 2012
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz