W związku ze sprawą Amber Gold powróciła w komentarzach (choć nie do
końca przez komentujących uświadamiana) pewna ważna we wzajemnych
relacjach obywatel-państwo sprawa. Chodzi o zaufanie.
To
zrozumiałe, że obywatel chce mieć do swojego państwa zaufanie. Oczekuje,
że ono go nie zawiedzie, że będzie go chronić przed zagrożeniami, a
jeśli zajdzie taka potrzeba, wystąpi w jego obronie (bardzo szeroko
pojętej). Obywatel ma prawo obdarzać swoje państwo zaufaniem, ponieważ
istotą państwa jest "bycie dla obywatela". Państwo ma sens o tyle, o ile
pełni wobec niego rolę służebną. Tu nie ma dylematu "nos dla tabakiery,
czy tabakiera dla nosa". Sytuacja jest jasna i klarowna.
Z
mojego doświadczenia wynika, że nie jest rzeczą tak oczywistą i
zrozumiałą dla wszystkich, że również państwo powinno obdarzać zaufaniem
swoich obywateli. Jako instytucja istniejąca na ich rzecz, ma do tego
prawo. Państwo budowane na nieufności do obywatela jest narażone na
poważne niebezpieczeństwa w postaci nadużyć rozmaitych funkcjonujących w
nim mechanizmów. Państwo, które nie ufa swoim obywatelom, traktuje ich
jak przestępców, nawet nie potencjalnych, ale po prostu jeszcze nie
przyłapanych.
Problem w tym, że ze względu na ludzką
słabość w relacjach obywatel-państwo i odwrotnie nie może istnieć
bezwzględna ufność. W obydwu kierunkach trzeba stosować zasadę
ograniczonego zaufania. Taka sytuacja sprawia, że znajdujemy się w
sytuacji nieustannej konieczności wyznaczania granic, za którymi ufność
okazuje się naiwnością lub bezsilnością. stukam.pl
poniedziałek, 20 sierpnia 2012
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz