niedziela, 12 sierpnia 2012

Po niemiecku i piastowsku

W Polskę jedziemy - 2012

Prawda jest taka, że kto nie był jeszcze w Raciborzu (tak jak ja do dziś), powinien ten życiowy błąd naprawić i to jak najszybciej. Niezłym terminem na nadrabianie zaległości w tej materii okazuje się letnia niedziela.

W moim przypadku było tak, że zaparkowałem tuż przed 10.00 rano tuż przy rynku i  wszedłem do pierwszego kościoła z brzegu. A tam właśnie dobiegała końca Msza św., co w niedzielę o tej porze nie jest niczym zaskakującym. Zaskakujące było natomiast to, że Msza była odprawiana po niemiecku. Po niemiecku ksiądz czytał ogłoszenia, po niemiecku błogosławił, po niemiecku odpowiadali zgromadzeni w świątyni wierni i po niemiecku śpiewali z książeczek pieśń na zakończenie, której numer po niemiecku został podany. Co ciekawe, nikt nie wychodził z kościoła w trakcie śpiewu tej pieśni. Nie zdołałem niestety ustalić, czy to dotyczy wszystkich raciborskich świątyń i wszystkich Mszy św., czy też jest to zjawisko charakterystyczne wyłącznie dla odprawianych co niedzielę Mszy św. po niemiecku w kościele św. Jakuba w Raciborzu, który wejście ma od strony rynku, ale po prawej jego stronie mieści się Plac Dominikański (co przypomina, że był to pierwotnie, a więc od roku mniej więcej 1258, kościół dominikański).

Po zakończeniu Mszy św. spora grupa wiernych, głównie starszych osób, choć wypatrzyłem też jedną dziewczynę z bardzo długimi włosami, wyszła przed świątynię, zakupując po drodze pisany całkiem po polsku "List Parafialny", a także - niektórzy - w tym samym języku wydawany periodyk katolicki "Gość Niedzielny". Przez dobre kilkanaście minut rozmawiali w grupkach przed kościołem, zdecydowana większość po niemiecku, choć były też grupki polskojęzyczne.

A kościół św. Jakuba piękny, z bogatą historią, duży i robiący wielkie wrażenie.

Podobnie zresztą, jak stojący w następnym rogu rynku kościół Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny, który daje wezwanie całej parafii, do której obydwie świątynie należą.

W kościele pod maryjnym wezwaniem (w ktorym, jak wyczytałem, co niedzielę odprawiana jest Msza św. po łacinie) uwagę przykuwa m. in. Eufemia, czyli Ofka, której duży wizerunek blisko wejścia po prawej jest umieszczony wraz z obszerną informacją. Była to raciborska świątobliwa dominikanka, której nie wiem dlaczego do dziś nie beatyfikowano nawet. Na terenie parafii jest zresztą trzecia świątynia, pod wezwaniem Ducha Świętego, przez samego biskupa Nankiera konsekrowana obok klasztoru dominikanek w roku 1335. Dzisiaj, jeśli dobrze ustaliłem, to w dawnym klasztorze jest szkoła, a w kościele muzeum miejskie.

Na środku rynku stoi imponująca Kolumna Maryjna. Na szczycie, jakby na skłębionych w jeden słup chmurach, posąg Maryi z wieńcem gwiazd dwunastu. A poniżej św. Florian, ten od pożarów, św. Sebastian, jako patron od chorób zakaźnych (nie wiedziałem o tym) oraz św. Marceli papież, który jest patronem Raciborza. Bardzo bym się chciał dowiedzieć, dlaczego ten papież, znany z surowości dla powracających na łono Kościoła apostatów, został patronem Raciborza.

Jest też w Raciborzu Zamek Piastowski. Kilkaset metrów od rynku. Zamek aż lśni nowością. Prace zresztą jeszcze trwają. Na bramie tablica, że został odbudowany pod koniec minionej dekady XXI wieku. A przecież zamek musiał tu być już dawno, dawno temu. Skoro Gall w swojej kronice o Raciborzu napisał:

"Gdy więc Bolesław stał na straży kraju i wszelkimi siłami dbał o sławę ojczyzny, zdarzyło się właśnie, że zjawili się Morawianie, chcąc ubiec gród Koźle w tajemnicy przed Polakami. Wówczas to Bolesław wysłał pewnych zacnych rycerzy celem zajęcia, jeśliby to było możliwe, Raciborza, sam jednak dla tej przyczyny nie zaniechał łowów i wypoczynku. Owi zaś zacni rycerze odeszli i stoczyli walkę z Morawianami, w której kilku zacnych spośród Polaków padło w boju, jednak ich towarzysze odzierżyli pole zwycięskiej bitwy i gród [zdobyli]. Tak to wybici zostali Morawianie w walce, a owi w grodzie [Raciborzu], nie wiedząc o niczym, zostali zagarnięci...".

Jak się dowiedziałem, pierwsze murowane partie zamku zaczęto wznosić w I połowie XIII stulecia i z broszurki o nim opowiadającej można się dowiedzieć, że działo się w nim, oj działo.

W broszurce tej wyczytałem też zdanie następujące: "Z II wojny światowej wyszedł bez szwanku". Dlaczego więc trzeba go było odbudowywać? Jak mi powiedziała bardzo uprzejma pani w punkcie informacyjnym w bramie, "został szkielet budynków". To też lekcja historii Polski. Najnowszej historii.

W przeciwieństwie do zamku w Mosznej, gdzie na wejście za płot i na zwiedzanie trzeba mieć aż dwa bilety, w Raciborzu wszystko jest za darmo, łącznie z przewodnikiem.

Tuż obok zamku stoi i spełnia swoją funkcję browar zamkowy, który powstał w roku 1567, jak informuje o tym duży napis z daleka widoczny. Jak się dowiedziałem, browar produkuje siedem gatunków piwa, w tym ciemne, miodowe i... zielone.

A propos zielonego, to po drugiej stronie kanału Ulga jest "Arboretum Bramy Morawskiej", czyli, mówiąc w uproszczeniu, ogród botaniczny, w którym są przede wszystkim drzewa i krzewy, ale nie tylko. Można się nauczyć rozpoznawać, co też rośnie na łące i w lesie. Jest też mini zoo, w którym najszybciej wspólny język znalazłbym chyba z osłem. No bo przecież nie z łabędziem niemym.

I jeszcze na koniec taka ciekawostka. W pobliżu zamku i browaru, a także kościoła św. Jana Chrzciciela, jest duży pawilon handlowy o nazwie "Ostróg". Co w nim takiego, że wart odnotowania? Niby niewiele, a jednak. Ten duży sklep jest w niedziele nieczynny. Tak po prostu. stukam.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz