W Polskę jedziemy - 2012
Prawda jest
taka, że kto nie był jeszcze w Raciborzu (tak jak ja do dziś), powinien
ten życiowy błąd naprawić i to jak najszybciej. Niezłym terminem na
nadrabianie zaległości w tej materii okazuje się letnia niedziela.
W
moim przypadku było tak, że zaparkowałem tuż przed 10.00 rano tuż przy
rynku i wszedłem do pierwszego kościoła z brzegu. A tam właśnie
dobiegała końca Msza św., co w niedzielę o tej porze nie jest niczym
zaskakującym. Zaskakujące było natomiast to, że Msza była odprawiana po
niemiecku. Po niemiecku ksiądz czytał ogłoszenia, po niemiecku
błogosławił, po niemiecku odpowiadali zgromadzeni w świątyni wierni i po
niemiecku śpiewali z książeczek pieśń na zakończenie, której numer po
niemiecku został podany. Co ciekawe, nikt nie wychodził z kościoła w
trakcie śpiewu tej pieśni. Nie zdołałem niestety ustalić, czy to dotyczy
wszystkich raciborskich świątyń i wszystkich Mszy św., czy też jest to
zjawisko charakterystyczne wyłącznie dla odprawianych co niedzielę Mszy
św. po niemiecku w kościele św. Jakuba w Raciborzu, który wejście ma od
strony rynku, ale po prawej jego stronie mieści się Plac Dominikański
(co przypomina, że był to pierwotnie, a więc od roku mniej więcej 1258,
kościół dominikański).
Po zakończeniu Mszy św. spora grupa
wiernych, głównie starszych osób, choć wypatrzyłem też jedną dziewczynę
z bardzo długimi włosami, wyszła przed świątynię, zakupując po drodze
pisany całkiem po polsku "List Parafialny", a także - niektórzy - w tym
samym języku wydawany periodyk katolicki "Gość Niedzielny". Przez dobre
kilkanaście minut rozmawiali w grupkach przed kościołem, zdecydowana
większość po niemiecku, choć były też grupki polskojęzyczne.
A kościół św. Jakuba piękny, z bogatą historią, duży i robiący wielkie wrażenie.
Podobnie
zresztą, jak stojący w następnym rogu rynku kościół Wniebowzięcia
Najświętszej Maryi Panny, który daje wezwanie całej parafii, do której
obydwie świątynie należą.
W kościele pod maryjnym
wezwaniem (w ktorym, jak wyczytałem, co niedzielę odprawiana jest Msza
św. po łacinie) uwagę przykuwa m. in. Eufemia, czyli Ofka, której duży
wizerunek blisko wejścia po prawej jest umieszczony wraz z obszerną
informacją. Była to raciborska świątobliwa dominikanka, której nie wiem
dlaczego do dziś nie beatyfikowano nawet. Na terenie parafii jest
zresztą trzecia świątynia, pod wezwaniem Ducha Świętego, przez samego
biskupa Nankiera konsekrowana obok klasztoru dominikanek w roku 1335.
Dzisiaj, jeśli dobrze ustaliłem, to w dawnym klasztorze jest szkoła, a w
kościele muzeum miejskie.
Na środku rynku stoi imponująca
Kolumna Maryjna. Na szczycie, jakby na skłębionych w jeden słup
chmurach, posąg Maryi z wieńcem gwiazd dwunastu. A poniżej św. Florian,
ten od pożarów, św. Sebastian, jako patron od chorób zakaźnych (nie
wiedziałem o tym) oraz św. Marceli papież, który jest patronem
Raciborza. Bardzo bym się chciał dowiedzieć, dlaczego ten papież, znany z
surowości dla powracających na łono Kościoła apostatów, został patronem
Raciborza.
Jest też w Raciborzu Zamek Piastowski.
Kilkaset metrów od rynku. Zamek aż lśni nowością. Prace zresztą jeszcze
trwają. Na bramie tablica, że został odbudowany pod koniec minionej
dekady XXI wieku. A przecież zamek musiał tu być już dawno, dawno temu.
Skoro Gall w swojej kronice o Raciborzu napisał:
"Gdy więc
Bolesław stał na straży kraju i wszelkimi siłami dbał o sławę ojczyzny,
zdarzyło się właśnie, że zjawili się Morawianie, chcąc ubiec gród Koźle
w tajemnicy przed Polakami. Wówczas to Bolesław wysłał pewnych zacnych
rycerzy celem zajęcia, jeśliby to było możliwe, Raciborza, sam jednak
dla tej przyczyny nie zaniechał łowów i wypoczynku. Owi zaś zacni
rycerze odeszli i stoczyli walkę z Morawianami, w której kilku zacnych
spośród Polaków padło w boju, jednak ich towarzysze odzierżyli pole
zwycięskiej bitwy i gród [zdobyli]. Tak to wybici zostali Morawianie w
walce, a owi w grodzie [Raciborzu], nie wiedząc o niczym, zostali
zagarnięci...".
Jak się dowiedziałem, pierwsze murowane
partie zamku zaczęto wznosić w I połowie XIII stulecia i z broszurki o
nim opowiadającej można się dowiedzieć, że działo się w nim, oj działo.
W
broszurce tej wyczytałem też zdanie następujące: "Z II wojny światowej
wyszedł bez szwanku". Dlaczego więc trzeba go było odbudowywać? Jak mi
powiedziała bardzo uprzejma pani w punkcie informacyjnym w bramie,
"został szkielet budynków". To też lekcja historii Polski. Najnowszej
historii.
W przeciwieństwie do zamku w Mosznej, gdzie na
wejście za płot i na zwiedzanie trzeba mieć aż dwa bilety, w Raciborzu
wszystko jest za darmo, łącznie z przewodnikiem.
Tuż obok
zamku stoi i spełnia swoją funkcję browar zamkowy, który powstał w roku
1567, jak informuje o tym duży napis z daleka widoczny. Jak się
dowiedziałem, browar produkuje siedem gatunków piwa, w tym ciemne,
miodowe i... zielone.
A propos zielonego, to po drugiej
stronie kanału Ulga jest "Arboretum Bramy Morawskiej", czyli, mówiąc w
uproszczeniu, ogród botaniczny, w którym są przede wszystkim drzewa i
krzewy, ale nie tylko. Można się nauczyć rozpoznawać, co też rośnie na
łące i w lesie. Jest też mini zoo, w którym najszybciej wspólny język
znalazłbym chyba z osłem. No bo przecież nie z łabędziem niemym.
I
jeszcze na koniec taka ciekawostka. W pobliżu zamku i browaru, a także
kościoła św. Jana Chrzciciela, jest duży pawilon handlowy o nazwie
"Ostróg". Co w nim takiego, że wart odnotowania? Niby niewiele, a
jednak. Ten duży sklep jest w niedziele nieczynny. Tak po prostu. stukam.pl
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz