niedziela, 7 marca 2010

Do ukarania

3. Niedziela Wielkiego Postu C

„Dziękujemy, my już jesteśmy nawróceni” - usłyszał niedawno młody ksiądz, gdy chciał wejść do szpitalnej sali, aby zaproponować spowiedź. Ale nie stracił rezonu. „Czyli macie problem z głowy i nie musicie się już więcej nawracać?” - zapytał, stojąc w progu. „Nooo, zasadniczo tak” - dość pewnie odpowiedział jeden z chorych. „A to świetnie, bo słyszałem od lekarzy, że w najbliższym tygodniu wszyscy traficie na stół operacyjny. A jak zapewne wiecie, najlepszy chirurg tego szpitala pojechał na dwa tygodnie na narty”. W sali zrobiło się cicho. W końcu jeden z chorych odezwał się cicho: „Wie ksiądz, myśmy tylko tak żartowali… Ja bym się chętnie wyspowiadał przed operacją…”.

Słowa „nawrócenie, nawrócić się” są w Kościele odmieniane przez wszystkie możliwe przypadki. A już w Wielki Poście to bez przerwy. Nawet mniej więcej wiadomo, że nawrócenie, to ma być jakaś zasadnicza zmiana nastawienia człowieka, odwrócenie się od zła, a zwrócenie się ku Bogu. Ale ile razy w życiu trzeba to robić?

Według jednego ze słowników nawrócenie oznacza przyjęcie jakiejś religii, innego wyznania. Słownik jako przykład podaje „nawrócić się na chrześcijaństwo, nawrócić się na islam”. Ale inny słownik twierdzi, że nawrócenie jest procesem podjęcia świadomej decyzji zerwania z grzechem i zwrócenia się do Boga oraz zawierzenia Jego miłości. Dokonuje się ono we wnętrzu człowieka (Leksykon duchowości katolickiej). A więc jednorazowy akt, czy długotrwały proces? Bo jeśli jednorazowy akt, to zasadniczo nie za bardzo większości z nas dotyczy. Mało kto z nas chce zmieniać swoją religię. Niejedna i niejeden z nas przyzwyczaił się do niej, jakoś dopasował ją do swego życia i nauczył się w taki sposób żyć, żeby przy jak najmniejszym wysiłku wyznawana religia nie komplikowała mu życia, ale też, żeby nie wchodzić z jej zasadami w jakiś wyrazisty konflikt. Ot, wypełniać pewne minimum. Po to, aby móc w miarę spokojnie powiedzieć „Jestem katolikiem”. Po to, aby mieć poczucie jakiejś stabilizacji. Aby móc, wcale nie w żartach, patrzeć na innych i myśleć o sobie „Przy nich to wcale nie jestem takim strasznie grzesznym człowiekiem. Jestem całkiem w porządku wobec Boga i wobec Kościoła”. Więc dlaczego, a przede wszystkim po co mam się nawracać? Niech inni się nawracają.

Czytania trzeciej niedzieli Wielkiego Postu (rok C) mówią o nawróceniu. Naprawdę. Na przykład pierwsze czytanie, opowiadające o Mojżeszu i krzaku, który się nie spalał. Ono mówi o nawróceniu. O zmianie, która właśnie w tym momencie zaczyna się w życiu Mojżesza i w życiu całego Narodu Wybranego. Zmianie na lepsze. „Dosyć napatrzyłem się na udrękę ludu mego w Egipcie i nasłuchałem się narzekań jego na ciemięzców, znam więc jego uciemiężenie. Zstąpiłem, aby go wyrwać z ręki Egiptu i wyprowadzić z tej ziemi do ziemi żyznej i przestronnej, do ziemi, która opływa w mleko i miód” - powiedział Bóg. Prawdziwe nawrócenie jest zawsze zmianą na lepsze. Dzięki nawróceniu życie człowieka staje się lepsze. Dzięki nawróceniu życie z człowiekiem staje się lepsze.

Ale nie jest tak, że dokonuje się to raz, a dobrze. Święty Paweł w Pierwszym Liście do Koryntian zwrócił uwagę, że Izraelici co prawda dali się Mojżeszowi wyprowadzić z Egiptu, co prawda przeprowadził ich przez Morze Czerwone, co można uznać za obmycie podobne do chrztu, ale nie potrafili zdecydowanie zerwać z wygodnym, niewolniczym życiem, jakie wiedli pod władzą faraonów. Nie dotarli do Ziemi Obiecanej. Ich nawrócenie okazało się chwilowe i nietrwałe. Wiele razy dawali do zrozumienia, że nie wiedzą po co i dlaczego mają tak radykalnie zmieniać swoje życie z łatwiejszego na trudniejsze, z jako tako ustabilizowanego i względnie bezpiecznego, na pełne niewiadomych i niebezpieczeństw.

Dlaczego mamy się nawracać? Gdyby przeczytać dzisiaj tylko pierwszą część fragmentu Ewangelii według św. Łukasza, odpowiedź byłaby prosta. „Jeśli się nie nawrócicie, wszyscy tak samo zginiecie” - powiedział Jezus. Trzeba się nawrócić i zmienić swoje życie ze strachu. Z obawy przed karą. I to nie byle jaką karą, ale karą Bożą. Być może niektórzy jeszcze pamiętają „Sześć głównych prawd wiary”. Druga z nich brzmi: „Bóg jest sędzią sprawiedliwym, który za dobro wynagradza, a za zło karze”. Są ludzie, są katolicy, chrześcijanie, którzy widzą w Bogu wyłącznie sędziego. A nawet więcej, skrupulatnego i nieprzychylnego człowiekowi urzędnika, skupionego na tropieniu jego grzechów, wpadek i niedociągnięć. Oni, gdy mówią o bojaźni Bożej, naprawdę mają w oczach strach. Oni wierzą głęboko w piekło przedstawiane w rozmaitych wizjach, jako miejsce przerażające, pełne bólu oraz fizycznego cierpienia i panicznie boją się, że tam trafią.

Nie należy lekceważyć kary Bożej. Kara jest konsekwencją zła. W dzisiejszej Ewangelii Jezus wyjaśnia jej sens. Nie należy za karę Bożą uważać automatycznie każdego nieszczęścia, jakie spotyka człowieka. Nie należy mówić z satysfakcją: „O, Pan Bóg go pokarał”, gdy wredny sąsiad złamie nogę na oblodzonym chodniku. To jest czynienie z Boga złośliwego staruszka, który podstawia sękaty kij człowiekowi, który mu podpadł. Bóg nie jest złośliwym staruszkiem o prawniczym umyśle, który na bieżąco wyrównującym swoje porachunki ze światem.

Druga z głównych prawd wiary nie straciła ważności ani aktualności. Jezus wielokrotnie przypominał, że na końcu czasów, gdy przyjdzie powtórnie, odbędzie się sąd. Sąd Ostateczny. Jezus bardzo plastycznie go zapowiadał. Z tego sądu jedni wyjdą z nagrodą, a drudzy wyjdą z karą.

Ale czy strach jest wystarczającą motywacją, by zdecydowanie zmienić całe swoje postępowanie? Aby zmienić radykalnie swój sposób podejścia do życia? Aby przestawić swoje myślenie? Niekoniecznie.

Kilka dni temu doświadczony kierowca, znający znakomicie polskie drogi, dawał wskazówki kumplowi, który wybierał się na drugi koniec kraju. „Wiesz, jaka jest zasada. Nie chodzi o to, aby jeździć zgodnie z przepisami, ale o to, aby nie dać się złapać” - mówił z głębokim przekonaniem. To jest właśnie postawa, którą rodzi opieranie się na strachu. Nie chodzi o to, aby postępować dobrze, tylko o to, aby nie dać się przyłapać na złym. Takie reguły wielu próbuje stosować nie tylko wobec drogówki, skarbówki i wszelkich innych służb kontrolnych. Próbują w ten sposób „pogrywać” z Panem Bogiem. A jeśli już „wpadną”, zachowują się jak niejeden kierowca złapany przez policję - starają się jakoś wykręcić od ponoszenia konsekwencji swego działania. W stosunku do policjanta odwołują się do litości albo starają się go przekupić. A wobec Boga? Odwołują się do Bożego miłosierdzia. Uważają, że Boże miłosierdzie oznacza ze strony Boga pobłażliwość dla zła, lekceważenie go. „Wobec szerzącego się dziś na gruncie relatywizmu obrazu Jezusa jako dobrodusznego Przyjaciela, który „przymyka oko” na ludzkie słabości i nie daje się sprowokować do karania, trzeba może przypominać o odpowiedzialności przed Bogiem za dokonywane wybory i czyny” - napisał kiedyś w „Przewodniku Katolickim” ks. Krzysztof Różański. „Słynne zdanie z Listu św. Jakuba: „Miłosierdzie odnosi triumf nad sądem” (Jk 2,13), nie przeczy istnieniu możliwości poniesienia odpowiedzialności za grzechy”.

Ks. Różański burzy pewien wygodny dla współczesnego człowieka mit na temat Bożego Miłosierdzia. „Gdy wczytamy się w notatki św. Faustyny Kowalskiej, zwanej z uwagi na swe mistyczne doświadczenia Sekretarką Bożego Miłosierdzia, nie znajdziemy w nich zaprzeczenia prawdzie o Bożym sądzie i ewentualnej karze. Wręcz przeciwnie, Jezus mówił do Świętej: „nim przyjdę jako Sędzia sprawiedliwy, przychodzę wpierw jako Król miłosierdzia” (Dzienniczek, I, 35)”. „Podobnie jak inni mistycy, także św. Faustyna miała wizję piekła, będącego ostateczną karą za popełnione zło. Szerzone przez nią apostolstwo miłosierdzia miało ratować ludzi przed piekłem poprzez nawrócenie z miłości do Boga, a nie ze strachu przed karą” - przypomniał ks. Różanski. Nic dodać, nic ująć.

Przypowieść o drzewie figowym i ogrodniku z drugiej części dzisiejszego fragmentu Ewangelii nie mówi o tym, że bezowocnej roślinie należy odpuścić i zostawić ją na zawsze swemu losowi. Nie. Drzewo dostaje kolejną szansę, ale trwającą do czasu. „Panie, jeszcze na ten rok je pozostaw; ja okopię je i obłożę nawozem; może wyda owoc. A jeśli nie, w przyszłości możesz je wyciąć” - prosi ogrodnik. Na tym właśnie polega Boże Miłosierdzie. Bóg nie zaczął uznawać zła za dobro. Nie ignoruje grzechów. Nie mówi: „Niech każdy sobie żyje, jak chce, a i tak dostanie wieczną nagrodę, i tak będzie zbawiony”. Bóg jest sędzią sprawiedliwym, który za dobro wynagradza, a za zło karze. Bóg jest Miłością. I nie ma tu żadnej sprzeczności.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz