środa, 6 października 2010

Niech się dzieje

"Niech się dzieje wola nieba, z nią się zawsze zgadzać trzeba" - mawiał rejent Milczek. Pamiętam takie przedstawienie "Zemsty" Aleksandra Fredry, w ktorym aktor grający rejenta Milczka za każdym razem, gdy wypowiadał te słowa, wykonywał rękami gest nawet nie bezradności, ale rezygnacji. Strasznie mnie to denerwowało.

Ale pytanie, które stoi za tymi słowami, jest ważne. Pytanie, gdzie się kończy zgoda na wolę Bożą, a zaczyna własne lenistwo duchowe, umysłowe, psychiczne, fizyczne wreszcie. W którym momencie przebiega ta istotna granica? Gdzie jest jeszcze poddanie się Bożej mądrości, a gdzie ludzkie (moje) wygodnictwo?

Czy ktoś, kto widząc człowieka cierpiącego, w fatalnej sytuacji życiowej, nie podejmuje żadnych działań, bo przecież skoro tego kogoś to czy tamto spotkało, to znaczy, że "Bóg tak chciał", ma rację czy nie? Czy powinien starać się temu komuś pomóc, nawet wtedy, gdy on sam otrzymaniem tej pomocy nie jest zainteresowany?

Czy w imię zgody na wolę Bożą należy zrezygnować z realizacji swoich marzeń, pragnień, ambicji?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz