Opowieść bez klucza
Dzień zapowiadał się całkiem dobrze. Jak to w środku tygodnia. Już nie mozolny wysiłek nabierania rozpędu po weekendzie, a jeszcze nie histeria przed kolejnym. Czyli czas najbardziej zbliżony do normalności.
R. zaczął od kawy z firmowego automatu. Nie przepadał za nią i uważał, że jest za droga, ale coś przecież trzeba pić. Próbował kiedyś wypić proponowany przez to urządzenie napój o nazwie "czekolada", ale po dwóch łykach musiał całą zawartość plastikowego kubka wylać do umywalki, takie to było wstrętne. A że nie lubił herbaty, pozostawała kawa. Żeby nie wpaść w rutynę, każdego dnia wybierał inny przycisk, za każdym razem zastanawiając się, dlaczego mimo to napój prawie zawsze smakuje tak samo. Nawet między kawą z mlekiem i cukrem a kawą bez niczego praktycznie nie było różnicy.
Ustawił ostrożnie kubek na biurku i rzucił okiem na leżące tam papiery. Uśmiechnął się, widząc dwa nierówne stosiki. Wciąż nie mógł wyjść z podziwu nad pedanterią rozkładającej je pani Gertrudy, która konsekwentnie i każdego dnia na osobnych stosikach układała prawdziwe faktury i te "lewe", które według słów prezesa przynosiły znacznie więcej korzyści firmie. Kiedyś w przypływie rozbawienia zapytał kobietę, dlaczego ułatwia w ten sposób robotę nie tylko jemu i kilku innym wtajemniczonym pracownikom, ale również potencjalnej przypadkowej kontroli. Spojrzała na niego ze śmiertelną powagą i powiedziała swoim chropawym, niczym źle wytynkowana ściana, głosem:
- Lewe nie lewe, porządek musi być.
Ocknął się, słysząc tuż nad uchem głos pani Gertrudy:
- Jak przyjdzie Michał, ma się od razu zjawić prezesa.
Michał to był jego kolega z pokoju, a właściwie z ciasnej klitki, w której siedzieli. Młodszy kolega. Młodszy wiekiem i młodszy stażem w firmie. R. uważał go właściwie za swego ucznia. Pojętnego ucznia.
Michał zjawił się swoim zwyczajem niemal o minutę za późno.
- Prez czeka na ciebie - rzucił R. dwuznacznym tonem. Obserwował uważnie twarz Michała. Ale nie zauważył na niej ani cienia przestrachu, jaki zwykle maluje się na twarzy pracowników wzywanych nagle do szefa.
- No to idę. Załatwisz mi kawę? - powiedział spokojnie Michał i poszedł.
R. pomyślał nie bez dumy: "Wyrabia się chłopak" i pomaszerował znowu w stronę automatu. Gdy wracał, natknął się na Michała, machającego niczym dzieciak jakąś pojedynczą kartką.
- Już? - zdziwił się R.
- Dzięki za kawę - Michał wyjął mu kubek z dłoni. - Zaraz ci zwrócę. I za te dwie z zeszłego tygodnia też.
- Ależ... - machnął ręką R.
- Nie, nie, muszę pospłacać wszystkie długi, skoro się żegnamy. A swoją drogą, nieźle umiesz dotrzymać tajemnicy. Nic po sobie nie dałeś znać. Twardziel z ciebie.
- Słucham? - zdziwił się R.
- Już nie udawaj. W końcu ten awans na szefa filii na Kwietnej zawdzięczam przede wszystkim tobie.
cdn.
niedziela, 10 października 2010
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz