piątek, 22 października 2010

Zemsta pana R. (9)

Opowieść bez klucza

Autor szedł powoli ulicą w kapturze i z wzrokiem wbitym w ziemię. Wyglądał, jakby liczył płytki chodnikowe. W rzeczywistości jego umysł był zajęty czymś zupełnie innym. Analizował i planował.

Autor doszedł do przystanku autobusowego i stanął niezobowiązująco tuż obok wiaty. Dopiero po chwili zorientował się, że wybrał złą stronę. Wiatr poniósł w jego stronę kłęby papierosowego dymu, wytwarzanego przez grupkę potencjalnych pasażerów. Autor zakaszlał i przeniósł się na drugą stronę wiaty. Zwykle by się zirytował i ryknął, bo nie znosił dymu tytoniowego, ale nie tym razem. Co prawda był rozdrażniony, ale potrzebował każdej komórki swego mózgu do innej sprawy. Nie mógł sobie pozwolić na marnowanie zaangażowania choćby jednej z nich w kwestie błahe, na które i tak nie miał realnego wpływu.

Na chwilę podniósł wzrok i po drugiej stronie ulicy zobaczył duży szyld jakiejś knajpy - "Club Restaurant Emmanuelle". Zdziwił się. Rzadko bywał w tej części miasta, ale nie pamiętał, aby istniał tu night club. Zwłaszcza w tym miejscu. Kilka domów dalej stał pokaźny kościół z wysoką wieżą. "Prowokacja? I media tego nie zauważyły?" - Autor wyłapał ten wątły wątek swoich myśli i sprawdził, czy mieści się on w ogólnym nurcie, którym zajęty był jego umysł. Mieścił się. Uspokojony autor utrzymywał więc wzrok na wysokości kontrowersyjnego lokalu i całego jego otoczenia, pozwalając, by procesy myślowe w jego głowie toczyły się w kilku nowych, aczkolwiek powiązanych kierunkach.

W tym samym momencie drzwi "Club Restaurant Emmanuelle" się otworzyły i wyszedł z nich młody mężczyzna o charakterystycznej dla grupy, do której należał, postawie. Wyraźnie z czegoś zadowolony poszedł prosto w stronę kościoła. Nie wszedł jednak do świątyni, tylko do stojącej nieco w głębi placu plebanii. Masywne drzwi nie stanowiły dla niego żadnej przeszkody, ponieważ miał klucz.

Autor był już w połowie jezdni, gdy pisk opon uświadomił mu, że miejsce, w którym ją przekracza to nie przejście dla pieszych. Bez szczególnego udziału świadomości Autor powszechnie znanym gestem z użyciem środkowego palca odpowiedział na lawinę określeń, którymi obdarzył go kierowca i przyspieszając kroku uniknął przejechania przez samochód zbliżający się z przeciwnej strony.

W tym samym tempie wszedł do lokalu i już był w progu wielkiej sali, gdy z nieoświetlonej szatni dobiegł go krzyk:

- Ej, ślepy jesteś? Kaptur!

Autor przystanął i utkwił wzrok w trzech dużych nalepkach, naśladujących poetyką znaki zakazu. Na jednej była przekreślona czapka z daszkiem, na drugiej kaptur. Bohomaza na trzeciej nie udało się Autorowi rozpoznać. Zepchnął kaptur z głowy.

- O, przepraszam pana - dobiegło z ciemności, ale Autor już tego nie usłyszał, ponieważ stał na środku sali i z pewnym rozczarowaniem odnotowywał, że z pewnością nie trafił do lokalu związanego z przemysłem erotycznym. Była to raczej dyskoteka i to nastawiona na muzykę sprzed trzech dekad.

Autor poczuł, że wzbudził zainteresowanie kilku gości, siedzących tu i ówdzie przy stolikach, więc aby zniknąć im z pola widzenia sam też zajął miejsce.

- Witam, coś podać? - zapytała niemal natychmiast sympatyczna kelnerka, która pojawiła się nie wiadomo skąd. Ubrana była co najmniej elegancko.

- Colę - odburknął Autor coraz bardziej rozdrażniony.

- Coś jeszcze? - uśmiechnęła się uroczo.

- Co to za buda? - zapytał Autor stosownie do swojego nastroju.

- Club i restauracja. Gramy tu muzykę lat osiemdziesiątych, a czasami wcześniejszą. Potańczyć można - powiedziała kelnerka.

- Nazwa sugeruje raczej lokal innego rodzaju - wyrąbał Autor bez ogródek.

- To prawda. Ludzie się dość często mylą - roześmiała się dziewczyna. - Może pan coś zje? - delikatnie podsunęła leżące na stoliku menu, którego Autor wcześniej nie zauważył.

- To nieuczciwe - warknął Autor.

- Bardzo pan rozdrażniony - postawiła diagnozę kelnerka.

- Więc dlaczego taka nazwa? - Autor pominął jej spostrzeżenie.

- Nie wiem, podobno jest ważna dla właścicielki.

- Widziała pani ten film? - zapytał Autor czując, że albo zaraz wybuchnie, albo całe rozdrażnienie, z którym tu wszedł, zaraz mu pod wpływem tej dziewczyny minie. - "Emmanuelle" - dodał, widząc, że kelnerka nie bardzo rozumie, co miał na myśli.

- Nie... A powinnam?

Autorowi ręce opadły. Poczuł się rozbrojony. Wziął do ręki menu i zaczął przeglądać.

- A ten facet, który stąd przed chwilą wyszedł, to nie był przypadkiem ksiądz? - mruknął studiując nazwy potraw.

- Pan wybaczy, ale nie podajemy jednym klientom informacji o innych klientach - powiedziała kelnerka i przestała się uśmiechać. Autor poczuł się tym brakiem uśmiechu napomniany, a może nawet ukarany.

- Przepraszam - powiedział z większą szczerością niż zamierzał. Żeby się jakoś ratować, szybko zamówił danie, na które akurat padł w tym momencie jego wzrok.

- Będzie pyszne - pochwaliła jego wybór kelnerka i zniknęła.

Autor przypomniał sobie o swoim rozdrażnieniu. Uchodziło z niego jak para wodna z czajnika. Uchodziło, chociaż powody rozdrażnienia wcale nie ustały. Były dwa. Po pierwsze, Autor cierpiał, widząc jak iskrzy, między Magdą a Szefem. Po drugie i chyba w tym momencie ważniejsze, Autor czuł się rozszyfrowany przez Szefa w sprawie fascynacji postacią Marii Magdaleny. To była jego wielka i absolutna tajemnica. Nie mówił o tym nikomu, nawet mamie. Jak więc ten bezwartościowy pajac, jakim z całą pewnością był Szef, się domyślił?

cdn.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz