sobota, 9 października 2010

Ruda

Zauważyłem ją w parku. Przykuwała wzrok. Tak czasem bywa. Było w niej coś takiego, że musiałem na nią patrzeć. Na to, jak z zgrabnie i elegancko poruszała się wśród leżących na ziemi liści, omijając je tak, żeby na żaden nie nastąpić. Jak co jakiś czas przystawała, rozglądając się uważnie dokoła. Co chciała wypatrzyć? Zajęta swoimi sprawami nie zwracała na mnie uwagi tak bardzo, iż w pewnym momencie poczułem się głupio, jak jakiś podglądacz, ingerujący bezczelnie w cudze życie.

Ale była taka piękna... Jej rudość idealnie pasowała do otoczenia. Choć może się to wydać dziwne, równocześnie sprawiała, że była bardzo widoczna i wtapiała się w tło. Szedłem za nią w dość sporej odległości, walcząc z pokusą zrobienia jej zdjęcia komórką. A ona w sumie w dość szybkim tempie przemierzała park, pełen jesiennych barw...

Właśnie. Nagle odkryłem też tło zdarzeń. Jesienny park. Park przemijania. Park starzenia się. Park, w którym właśnie trwa obumieranie. W którym równocześnie dokonuje się tak wiele końców egzystencji. Każdy z tych milionów liści właśnie finalizuje swoją misję na ziemi. Już nie jest drzewu potrzebny. Jeszcze utrzymuje się na gałęzi, ale wielu jego towarzyszy, z którymi ciężko pracował, aby drzewo dobrze wykorzystało kolejny rok swego istnienia i rozwinęło się ku górze oraz wszerz, aby przybyło mu konarów i pień stał się mocniejszy, już odpadło, wykonując ostatni lot.

Większość liści wchodzi w swoje przemijanie nie ponurą szarością, nie kolorami odstręczającymi i kojarzonymi ze śmiercią, lecz mnóstwem radosnych barw, czerwieni, żółci, jaskrawych brązów. Starość liści nie jest obrzydliwa i pozbawiona uroku. One umierają pięknie. Tak pięknie, że ludzie zbierają kolorowe liście i robią z nich bukiety, wstawiane do wazonów tak samo, jak się wstawia tchnące życiem pęki żywych kwiatów.

Dlaczego ludzie mówią, że starość się Panu Bogu nie udała? Może za mało chodzą jesienią do parku?

A gdzie się podziała ruda piękność, której się tak bezczelnie przyglądałem? Jest! Mignęła między krzewami. I nagle, jednym skokiem, znalazła się na drzewie. Błyskawicznie wspięła się wysokość kilkanaście razy przekraczającą jej wzrost. Usiadła na gałęzi i uważnie spojrzała w dół. Potem znów śmignęła do góry, w takim tempie, że tylko zobaczyłem jej łapiący odblaski słońca rudy ogon. Szkoda, bo właśnie podjąłem decyzję, że jednak spróbuję tej wiewiórce zrobić zdjęcie...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz