czwartek, 14 października 2010

Zemsta pana R. (5)

Opowieść bez klucza

Anna Poświat była roztrzęsiona. Wciąż na nowo przeżywała to, co się wydarzyło poprzedniego wieczoru. Słyszała gdzieś w głębi głowy słowo po słowie tę rozmowę przez komórkę, w czasie której jakaś kobieta krzyczała: "Niech pani tu natychmiast przyjedzie i zabierze stąd swojego męża, zanim dojdzie do jakiegoś nieszczęścia!".

Anna Poświat nie miała męża, a kobieta krzyczała do telefonu jej chłopaka (bo chyba jeszcze nie narzeczonego). Gdy zobaczyła na ekranie, że to dzwoni R., poczuła ekscytujące łaskotanie w brzuchu. Co prawda było już dość późno, ale już kilka razy zdarzało się, że dzwonił w środku nocy po to, aby powiedzieć jej kilka miłych słów, a dwa razy nawet zaproponował, żeby się spotkali i razem poszli na "przedsennego", jako to nazywał, drinka.

Ale w telefonie nie odezwał się R., tylko jakaś kobieta.

- Gdzie to jest? - zapytała Anna.

- Państwo tu bywają, dlatego do pani dzwonię. "Dzika orchidea" - trochę ciszej wyjaśniła kobieta. - Tylko proszę szybko, bo pani mąż kompletnie stracił panowanie nad sytuacją, a są tu ludzie, którzy... - zamilkła nagle.

- Już jadę - rzuciła krótko Anna Poświat i tak jak stała, w dresie, zbiegła do samochodu.

Gnając co sił przez miasto, z jednej strony odczuwała narastający niepokój, co takiego narozrabiał R., że aż obca kobieta musiała dzwonić, po nią, żeby go ratowała. Z drugiej strony świadomość, że brano ich już za małżeństwo, sprawiała jej zaskakująco silną przyjemność. To, że R. wciąż robił uniki w sprawie daty ślubu, psuło radość ze związku, który trwał już przecież długo i był w oczach innych tak udany, że koleżanki nie kryły zazdrości.

Pod "Dziką orchideą" nie bawiła się w parkowanie. Wyskoczyła z samochodu, zostawiając go przed samym wejściem i przebiegła obok protestującego bramkarza-parkingowego. Wpadła do sali i stanęła zdezorientowana w półmroku.

- Tutaj! - usłyszała kobiecy głos.

Spojrzała. R. zwisał bezwładnie podtrzymywany za ramiona przez dwóch rosłych mężczyzn. Był kompletnie pijany. Nie wiedział, gdzie jest, ani co się z nim dzieje. W odległości kilku metrów na podłodze leżał jakiś szpakowaty mężczyzna, którego bezskutecznie usiłował podnieść młody chłopak w pomiętym garniturze.

- Niech go pani stąd natychmiast zabiera. Szybko, szybko, zanim ten się ocknie - poganiała kobieta, którą Anna Poświat dotychczas kojarzyła jedynie z obecności za barem "Orchidei". - Strasznie się pokłócili.

- Pobili się? - zapytała Anna.

- Nie, bo ich powstrzymali, ale byli blisko. Strasznie sobie grozili. Oni się chyba skądś znają, bo sobie wzajemnie coś wypominali - opowiadała kobieta zza baru, sterując dwoma osiłkami dźwigającymi R. ku wyjściu.

- Znają? - zdziwiła się Anna Poświat. - A kto to jest, ten drugi?

- Telewizji pani nie ogląda, czy co? - fuknęła kobieta i szeroko otworzyła drzwi lokalu, aby tercet z R. w środku jakoś się w nich zmieścił. Po chwili szarpała się z tylnymi drzwiami samochodu Anny. - No niechże pani otworzy auto! - zawołała. Anna Poświat posłusznie nacisnęła guzik na kluczyku. Bezradnie patrzyła, jak dwóch osiłków wrzuca R. na tylne siedzenie.

- I co ja teraz mam z nim zrobić? - jęknęła bezradnie.

- Jak to co? - odezwała się kobieta. - To co się robi z pijanym chłopem. Do domu i do łóżka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz