wtorek, 12 października 2010

Zemsta pana R. (4)

Opowieść bez klucza

- Trzeba zaraz jechać do tej knajpy i pogadać z właścicielem.
- Powiem Maksowi.
- Nie Maksowi. Ty zaraz musisz tam jechać.
- Ja? Ale panie przewodniczący...
- Już, już, chłopcze. Każda minuta jest cenna.
- No ale co ja mu mam powiedzieć? Przecież nie znam człowieka. Mam przyjść i powiedzieć "Nasz wiceprzewodniczący dał się tu wczoraj wplątać w pewną awanturę i dlatego chciałbym dostać zapisy z monitoringu"?
- Maruś, nie bądź dowcipny, bo ja nie mam ochoty na żarty. Przecież jak to wpadnie w łapy dziennikarzy, to jesteś tak samo załatwiony, jak ja.
- Jak to?
- A co, byliśmy tam razem, prawda?
- Przecież jestem pana asystentem, więc...
- Poza tym, jak słusznie zauważyłeś, jesteś moim asystentem. To mnie zawdzięczasz, że nie wymieniasz wciąż opon w jakimś śmierdzącym warsztacie gdzieś, gdzie diabeł mówi dobranoc, tylko chodzisz do drogich restauracji i śpisz w najlepszych hotelach...
- Ale...
- Jakie ale? Jak ja pójdę na dno, to ty nawet nie będziesz miał po co wracać do tych opon... Idź już! Tylko nie bierz mojego samochodu! Jedź swoim.

Gdy za Marusiem zamknęły się drzwi gabinetu, wiceprzewodniczący zmęczony usiadł z fotelu. Nie miał złudzeń, że chłopak zdoła coś załatwić, ale
przynajmniej zasieje jakiś niepokój. I dopiero na tym niepokoju sukces osiągnie Maks.

- Ech, ta polityka - westchnął wiceprzewodniczący. - Co ona robi z ludźmi.

Zapalił papierosa i z uwagą zaczął czytać sprawozdanie z przygotowań partii do wyborów w jednym z województw.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz