czwartek, 14 października 2010

Operacja San Lorenzo

To w sumie drobnostka, ale nie daje mi spokoju.

Podobnie jak pewnie miliony ludzi na świecie, z zapartym tchem śledziłem akcję wydobywania zasypanych górników z chilijskiej kopalni San Jose (św. Józef). I jak miliony ludzi czuję się dumny, tak, jakbym co najmniej miał w niej jakiś osobisty udział (poza modlitwą nie mam żadnego).

Wcześnie wstaję i dość wcześnie włączam telewizor. Taki nawyk zawodowy. Nie księżowski, tylko dziennikarski ;-) Dzięki temu widziałem dzisiaj w TVN24 zakończenie transmisji z Chile. Widziałem chilijskie napisy końcowe i chociaż nie znam hiszpańskiego, zrozumiałem napis wielkim literami, który informował, że "Operacja San Lorenzo zakończona". W ten sposób dopiero po finale całej akcji dowiedziałem się, jak się nazywała! Że wzięła nazwę od świętego Wawrzyńca, którego chilijscy górnicy obrali sobie za patrona tak, jak nasi obrali św. Barbarę. Tymczasem telewizja, która mi to niechcący pokazała, retransmitując chilijski program, z uporem całą akcję nazywała "Operacja Nadzieja". A przecież "Nadzieja" to nazwa tymczasowego obozowiska, w którym zamieszkały na czas akcji rodziny zasypanych górników. Na wszelki wypadek sprawdziłem w Internecie na obcojęzycznych stronach i rzeczywiście, operacja nazywała się "San Lorenzo". Dlaczego po wpisaniu w wyszukiwarkę "Operacja San Lorenzo" nie wyskakują linki do stron polskich mediów?

Podzieliłem się tym moim odkryciem tu i ówdzie. Bo moim zdaniem to ważne. Nie tylko dla rzetelnego podawania faktów, ale też dla pokazania, że w całej sprawie wiara górników, ich rodzin, ale także ratujących, była ważnym czynnikiem.

Wiem, że do TVN24 były telefony w sprawie poprawnej nazwy. Mimo to po godz. 16.00 nadal na żółtym pasku widziałem wielkie "Operacja Nadzieja". Dlaczego?

Dziwne to wszystko...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz