poniedziałek, 18 października 2010

Zemsta pana R. (7)

Opowieść bez klucza

"Jak oni mogli mi to zrobić? Wszystkiego bym się spodziewał, ale nie takiego chamstwa. Tak, chamstwa. No bo jak to inaczej nazwać? Nie ma na to innego określenia. Tylko chamy mogli mnie tak potraktować. Tyle razy ratowałem im tyłki. Tyle razy kryłem tę bandę kombinatorów. Przecież gdybym nie milczał jak grób, już dawno mieliby prokuratora na karku. Albo już by siedzieli z wyrokami...

A tacy potrafią być przymilni, gdy czegoś potrzebują! Wtedy kawkę i coś mocniejszego bez problemu znajdują. I robią aluzje, jaka to świetlana przyszłość przede mną. Jaki to zdolny i pracowity jestem. Jaki to ze mnie ogromny pożytek ma firma, miasto, województwo, cały kraj. Czemu nie cały wszechświat?

Ale gdy przychodzi do rozdzielania konfitur, to mnie nie ma. To się szefem najlepszego oddziału robi takie zero, jak Michał. Przecież jak jemu się nie powie, gdzie wrzucić monetę, to on sobie nawet kawy z automatu nie potrafi zrobić! Wszędzie go trzeba za rączkę prowadzić. Wszystko podpowiedzieć. Popchnąć, żeby zrobił krok do przodu.

Po jaka cholerę ja się nim tak troskliwie zająłem? Po co go wszystkiego uczyłem? Co za dureń! Sam sobie wyhodowałem tę wesz. I jeszcze za niego zaręczyłem, że pary z gęby nie puści, wtedy jak wlazł niespodziewanie i zobaczył te lipne faktury. Że swój człowiek, zapewniałem. Pewnie, że swój. Ich człowiek. Musiał gnojek wcześniej wiedzieć, bo nic nie był zdziwiony, gdy z tym cholernym awansem wrócił. A to się menda dobrze maskował. Coś mi się wydaje, że on tam w gabinecie bywał niejeden raz. A ja, głupi, wierzyłem, że jak znikał, to w toalecie siedział. Że kłopoty z przewodem pokarmowym ma... Lekarza mu doradzałem. Wizytę załatwić obiecywałem... Kretyn. Kretyn. Kretyn! Jestem kretynem! Naiwnym dzieckiem!

Na szczęście Michałek o wielu rzeczach nie wie. Bóg mnie strzegł, że mu o wielu sprawach nie mówiłem. Przede wszystkim on prawie nic nie wie o mnie. Nawet nie wie, gdzie mieszkam... Bardzo dobrze...

Ale, nie, nie mogę tego tak zostawić. Pójdę do prezesa i mu wszystko wygarnę. Wywalę prawdę na stół, niech wreszcie do nich dotrze, że muszą się ze mną liczyć. Zagrożę, że rzucę to wszystko w diabły... Niech sobie radzą beze mnie. Zobaczymy, jak daleko wtedy z tym wszystkim zajadą...

Albo nie. Lepiej nic po sobie nie pokazywać... Sam z nimi nie wygram...

Ale przecież muszę się jakoś zemścić! Ta zniewaga krwi wymaga, jak mówił dziadek. A oni mnie znieważyli. Bardzo znieważyli. Potraktowali mnie jak krzesło albo automat do kawy. Mam stać w kącie i być pożyteczny... O, nie! Skończyło się. Już ja coś takiego wymyślę, że się nie pozbierają...".

R. rozmyślał znęcając się nad automatycznym ołówkiem. Wreszcie go złamał z taką siłą, że części rozprysły się po całym pomieszczeniu. Tylko mała sprężynka wylądowała na klawiaturze laptopa. R. wpatrzył się w nią intensywnie. Coś mu przyszło do głowy.

cdn.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz